sobota, 6 października 2012

4. Że lepiej mi będzie samemu





Rano obudziła się z wyrzutami sumienia.  Oni wszyscy przecież chcieli być dla niej mili! – myślała. Alice nie pamiętała już dlaczego uciekła z  tego domu.  Teraz gnębiło ją coś całkiem innego. Jak przeprosić nowego sąsiada i Emi oraz kim był tajemniczy chłopak? Ciągle słyszała jego głos, łamany dziwnie jej znajomym akcentem.



Schodząc do kuchni znów minęła się z jednym z rodziców, tym razem z mamą. Jak zwykle oboje byli pogrążeni we własnych rozmyślaniach, głównie o pracy. Każde z nich miało swój świat. Aż dziwne, że od tej dwójki Alice nie odziedziczyła żadnej cechy charakteru.



Dziewczyna wiedziała, że już niedługo zaczynają się zajęcia na jej uczelni, więc z rodzicami będzie się mijała. Ale czy to będzie coś nowego? Czyż nie jest tak już teraz? No właśnie. Różnica – żadna. A przecież ona potrzebowała kogoś kto się o nią zatroszczy i to nie tylko pod względem materialnym. Zresztą tak jak każdy człowiek potrzebowała ciepła. Tego fizycznego ciepła pozbawiła się wyjeżdżając ze słonecznej Hiszpanii, ale czy przyjazd tu sprawi, że jednak poczuje to literalne ciepło od jakiejś osoby? Poczuje się potrzebna, kochana i ważna? Czy może będzie zraniona, niechciana i traktowana jako zabawka? Kto wie... W życiu bardzo często te uczucia się łączą. Czy i tak będzie w przypadku Alice?







Z rozmyślań podczas śniadania wyrwał ją odgłos dzwonka do drzwi.



- Hej Tom – zwróciła się do chłopaka, lecz zaraz zawstydziła się, przypominając sobie jak uciekła. Sama myśl o tym dobijała ją.



- Hej? –spytał ironicznie. – Martwiliśmy się o ciebie dziewczyno! Naprawdę baliśmy się! Nie dawałaś znaku życia.



W jej oczach stanęły łzy.



- Oh przepraszam, nie powinienem tak na ciebie naskakiwać. Nie chciałem, przepraszam – powiedział otulając ją swym ramieniem.



- Nie to ja przepraszam – mówiła z drżącym głosem. – Po prostu sytuacja z Chrisem przypomniała mi o czymś o czym bardzo chciałabym zapomnieć.



- Rozumiem, nie przejmuj się – powiedział już odrobinę weselej, próbując ją pocieszyć.



- Jeszcze raz przepraszam, głupio mi – szepnęła Alice.



- Nie ma sprawy. Wybaczamy. Ale jeśli poczujesz się lepiej, to możesz to odpokutować! – zaproponował z cwanym uśmiechem.



- Jasne, no to słucham – powiedziała już z szerokim uśmiechem.



- No więc zabieram cię na wycieczkę. Mam nadzieję, że lubisz football?



- Yhym, trochę się interesuję. Mam nawet koszulkę pewnego klubu.



- Ooo, no to nieźle. A jaki to klub? – zapytał będąc zaskoczonym czego dowiaduje się o tej dziewczynie.



- A nie powiem! Spróbuj zgadnąć.



- Hmmm, no więc z jakiego miasta tu przyjechałaś?



- Ej! Jak ci powiem to cała sprawa się wyjaśni.



- O to mi chodzi!



- Tak to się nie bawimy!



- No wiesz! Ja tu cię na wycieczki zabieram a ty taka jesteś – zaśmiał się.



- A co do wycieczki, to kiedy idziemy?



- Za godzinę po ciebie przyjdę ok? Może wtedy zgadnę.



- Ok to do zobaczenia. No i taka mała podpowiedź z mojej strony. Jeśli jesteś choć trochę zaznajomiony z tamtejszą ligą to powinieneś się skapnąć. Jestem culé – ostatnie zdanie już wyszeptała po czym zamknęła drzwi swojego domu.













Jednak pewien chłopak nie przyłączył się do rozmowy z nowo poznaną koleżanką. Stał na środku boiska i podbijał piłkę. Nic sobie nie robił ze śmiechów i rozmów swoich kolegów. Po prostu starał się nie zwracać na nich uwagę. Od jakiegoś czasu ignorowanie wszystkich wokół wychodziło mu coraz lepiej. Wiedział, że niedługo może odejść. Czas ten zbliżał się nieubłaganie. Każdy inny wykorzystał by te ostatnie chwile na dobrą zabawę, tak by oni o tobie pamiętali gdy ciebie już nie będzie. Jednak on był inny. Chyba nawet sam nie wiedział co nim kierowało.



Gdy usłyszał wołanie kolegi aby podszedł do nich, spojrzał na niego spod przymrużonych powiek i zszedł z murawy w kierunku szatni. Tak po prostu. Bez powodu. Niektórzy może wzięliby go za hama i prostaka. A może jednak miał jakiś powód? O tym wiedział już tylko on.











- No niestety. Kapitana naszej drużyny nie poznasz - zwrócił się do Alice, Jack.

 - Szkoda, jest jednym z moich ulubionych piłkarzy. Ale trudno... Widocznie wychowanek mojego ukochanego klubu nie jest w najlepszym nastroju i nie ma ochoty na rozmowę.

- Tu nie chodzi o gorszy dzień - Jack spuścił głowę.





 "If you believe it's in my soul

I'd say all the words that I know

Just to see if it would show

That I'm trying to let you know

 That I'm better off on my own"





- Jack - spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem - Możesz mi zaufać...

Spojrzał na nią niepewnie. Chciał jej o wszystkim powiedzieć, wszystko wykrzyczeć lecz nie mógł tego zrobić.

- ...przegrajmy wszystko i przestańmy istnieć - wyszeptał, lecz ona doskonale słyszała słowa wypowiedziane przez blondyna, choć ich sens nadal był dla niej niezrozumiały.











- Boże, Cesc, wykorzystaj ten czas - powiedziałem na głos sam do siebie.

Ranisz ich. Robisz to po raz kolejny. To twoje ostatnie dni tutaj. Pozwól im by zapamiętali cię jako roześmianego człowieka oraz świetnego piłkarza. Nie patrz na to co było kiedyś. Skoncentruj się na przyszłości. W tej chwili wiele zależy od ciebie samego. To najtrudniejszy mecz w twoim życiu. Jesteś kapitanem i musisz zrobić wszystko by zmobilizować resztę do pracy. Każde podanie będzie ważne. Piłka zagrana pod nogi przeciwnika może wiele zmienić. Być może będzie to pewnego rodzaju asysta dla przeciwnej drużyny. Nie ma tu miejsca na samobójcze bramki czy też bycie na spalonym. Grasz z armatą na piersi a to zobowiązuje. - pomyślał po czym wziął swoją torbę treningową i ruszył w kierunku korytarza, który doprowadzić miał go na murawę  Emirates Stadium. Rozejrzał się po stadionie lecz jej już tam nie było. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz