niedziela, 21 października 2012

8. Powiedz, jeśli umiesz, ile chwil jeszcze zostało nam by składać cały świat, który buduje każdy...

-Jesteeeeem! - Alice krzyknęła od progu domu Robina
-Dziewczyno, chcesz mi psa obudzić?
-Yyyy, nie, Ty nigdy nie byłeś normalny...
-Będziesz mi to wypominać? Już przeprosiłem mamę... a chciała mieć normalne dziecko, a wyszło tylko przystojne i uzdolnione - oboje zaśmiali się i zaczęli bitwę na poduszki.

Po godzinnym pobycie Alice w domu Robina jego dom wyglądał jak po III wojnie światowej.
-I chcesz mi powiedzieć, że to moja wina?
-A kto zaczął mnie okładać - wytknął jej język
-No przepraszam Cie bardzo, ja się tylko broniłam - zaśmiała się kolejny raz tego dnia.
-Nazywaj to jak chcesz, kara musi być.
-Myśl, myśl - wiem, to trudne
-Kolacja?
-Chcesz mnie otruć, tak? - jej brew uniosła się ku górze
-Chce miło spędzić czas - uśmiechnął się zalotnie

Alice zgodziła się na propozycje przyjaciela. Dokładnie o 20 mieli się spotkać po raz kolejny. 


(...)


Kolejny weekend. Kolejna impreza. Z tego co już Alice zdążyła się domyśleć Kanonierzy gdyby mogli imprezowaliby codziennie. Jednak nie wszyscy. Wiedziała, że jeden z nich jeśli już w ogóle pojawi się na imprezie nie wygląda na zachwyconego, a swym zachowaniem tylko dobija kolegów, którzy nie wiedzą o co chodzi. Obiecała sobie, że już nie będzie o nim myśleć jednak to było silniejsze od niej.

Gdy weszła razem z Emi i Tomem do domu Theo od razu ich zobaczyła. Stali w trójkę przy barze i o czymś rozmawiali. Każdy z nich wzbudzał w niej inne uczucia. Uczucia, które były jakże skrajne.

Robin, ten który okazywał jej zainteresowanie dając do zrozumienia, że się mu podoba. Uważała go za fajnego faceta, którego bardzo polubiła. Czuła, że chętnie się z nim zaprzyjaźni.

Jack, ten który działał jak dla niej za szybko. Był świetnym chłopakiem, Dobrze się dogadywali. Czuła, że ją bardzo pociąga, w końcu nikt nie zaprzeczy, chłopak przystojny jest.

I w końcu Cesc. Ten, który w jej głowie pojawiał się najczęściej. Myślała o nim praktycznie cały czas. Był dla niej człowiekiem zagadką, którą nie wiadomo z jakiej przyczyna bardzo chciała rozwiązać. W dodatku obiecała sobie, że kiedyś spróbuje tego dokonać, i sprawdzić czy wtedy pozbędzie się już tego uczucia gdy na niego patrzy.



Impreza się powoli zaczęła rozkręcać, a pewna szatynka siedziała na kanapie popijając kolorowego drinka. Chłopak postanowił to wykorzystać i podejść do niej. Nie rozmawiał z nią cały tydzień choć była na meczu. Teraz musiał ją przeprosić.

- Hej, mogę? – spytał wskazując na wolne obok niej miejsce.

- Jasne – powiedziała a kąciki jej ust lekko drgnęły w górę.

- Wiesz, chciałbym cię przeprosić. Ja nie wiem co mi wtedy odbiło. Naprawdę przepraszam, nie chciałbym żeby ten incydent coś między nami popsuł – mówił skruszony czy tylko takiego udawał?

- Nie ma sprawy, już dawno o tym zapomniałam.

- Super, to co, dasz się skusić na taniec w ramach przeprosin? - uśmiech dziewczyny uznał za zgodę.
 Tej sytuacji a potem ich szaleństwu na parkiecie przyglądał się pewien młody mężczyzna. Stwierdził, że jego kolega jest większym zagrożeniem niż przypuszczał, więc również ruszył w kierunku miejsca do tańca...


 - Dobra chłopaki! Dajcie jej trochę oddechu! Porywam ją na chwilę – Tom wyrwał w końcu Alice, która przetańczyła już 10 kawałków pod rząd, na zmianę z Jackiem i Robinem. 

- Ale masz branie – zaśmiał się do dziewczyny, która regenerowała siły na sofie.

- Aaa tam! Daj spokój. To tylko koledzy.

- Dla ciebie tak – westchnął. – Ale wiesz co, Wilshere to naprawdę fajny facet. Myślę, że pasowalibyście do siebie. Nie chcę cie do niczego zmuszać, zrobisz jak zechcesz to tylko taka delikatna aluzja. Myślę, że nie jest chłopakiem, który mógłby bawić się uczuciami dziewczyny – powiedział do Alice, nie wiedząc nawet jak bardzo się myli. Jednak nie był on wtajemniczony w zakład, i nie podejrzewał o takie posunięcia swych przyjaciół.



Miał zostać w domu... miał się nie wtrącać... miał o niej nie myśleć... Z tych planów pozostało niewiele. Ciągle o niej myślał. Impreza była dla niego katorgą. Chciał z nią porozmawiać, ale wiedział, że nie może... Nie może się przed nią otworzyć. Nie może sprawić by poznała jego wnętrze... Nie chciał by była kolejną osobą która to  wykorzysta... 




Londyn, nocą jest jeszcze piękniejszy, idealny na samotny spacer przy pełni księżyca... Chodziła wąskimi uliczkami... Nieustannie analizowała słowa Jacka ''And I know, you better let somebody love you or find yourself, on your own''
(I wiem, lepiej pozwól komuś siebie kochać lub odnajdź siebie na własną rękę)
Bała się... Bała się kolejny raz zaufać... Była do niego tak cholernie podobna... Może... Może to właśnie On był osobą, którą spotkała przypadkiem, a tak naprawdę czekała na niego przez całe życie...? Na to pytanie jeszcze przez długi czas nie otrzyma żadnej odpowiedzi...
Być może nowe miasto, nowi ludzie, nowe doświadczenia, nowy On... Być może wszystkie te czynniki zmienią życie Alice... Odkryją jej największą tajemnice, udowodnią, że ziemia jest tylko przelotnym momentem, krótkim przystankiem do stacji wieczne szczęście...
A co z nim... Czeka na odpowiedź... Odpowiedź, która zmieni jego podejście do życia...

Godzina 3 w nocy, Cesc nadal nie wie co ze sobą zrobić... Siedzi na balkonie swojego mieszkania, spogląda na gwiazdy... Otacza go tylko cisza, którą przerywa szeptem



''Powiedz, jeśli umiesz,
ile chwil jeszcze zostało nam
by składać cały świat, 
który buduje każdy...'' 



~
Także  tak... Chyba trzeba powiedzieć witamy ponownie ! (:Sporo czasu minęło od ostatniego postu (03.02), wtedy jeszcze a onecie...Jednak to opowiadanie jest dla nas tak ważne, że nie potrafimy go nie skończyć... chcemy i wiemy,  że musimy..
Przepraszamy za jakość dzisiejszej notki ale połowa powstała jeszcze te kilka miesięcy temu, ale od teraz ruszamy i mamy nadzieje, ze z Waszym wsparciem uda nam sie dotrzeć  do końca tej historii.  Dziekujemy za te miłe słowa a zwłaszcza ja Vi, dziękuję, ze jeszcze o mnie pamietacie dziewczyny (:
Pozdrawiamy serdecznie i do napisania  (:


sobota, 6 października 2012

7. Przestań myśleć o łatwej ucieczce


Nadeszła sobota. Upragniony weekend, na który zawsze czekali studenci. Alice wychodząc z uczelni spotkała Emi, która studiowała tu fotografię.

- Hej Alice. Ohhh w końcu wolne. Myślałam, że umrę na ostatnim wykładzie – pożaliła się koleżance? Hmm czy można było je nazwać przyjaciółkami? Często spotykały się, rozmawiały o wszystkim. Prawie, o fragmentach z jej przeszłości wiedział tylko Tom, gdy pewnego wieczora znalazł ją płaczącą za domem. Wtedy nie czuła niczego, nawet wstydu. Chciała to w końcu z siebie wyrzucić i zrobiła to, a Tom okazał się najodpowiedniejsza osoba do tego. Najpierw ją wysłuchał, przytulił, oznajmił swoje zdanie a na koniec pocieszył. Tom z całą pewnością był jej przyjacielem, a z Emily była na bardzo dobrej drodze do zawiązania tej więzi.

- Tak, no i w końcu wyszło słońce. A nie tylko śnieg i śnieg – delikatnie zaśmiała się Alice co ostatnio przychodziło jej coraz łatwiej.







Chłopak szedł ulicą. Raczej nie myślał racjonalnie. Wiadomo, że u facetów ego przewyższa mózg, i w tym wypadku męska duma by nie przegrać zakładu, który oczywiście był sprawą „życia i śmierci”.

Podszedł do dębowych drzwi i zapukał w nie. Po chwili ujrzał tą zielonooką dziewczynę, do której przyszedł.

- O Jack! Nie spodziewałam się ciebie tutaj.

- Byłem u Toma ale go nie ma – skłamał. – I pomyślałem, że szkoda by było nie wykorzystać jednego z nielicznych słonecznych dni w tym mieście o te porze roku. Wybrałabyś się ze mną na spacer? – uśmiechnął się tak słodko ukazując delikatne wgłębiania na policzkach, które przez mróz pokryły się purpurą.

- Oh, jasne. Tylko muszę się cieplej ubrać, zaczekasz? – spytała delikatnie się uśmiechając.

- Na ciebie zawsze, w końcu nie chcę żebyś się rozchorowała.

- Fajnie, zaczekaj dwie minutki – powiedziała i pobiegła na górę.

Taaak, ja już znam te „dwie minutki” w wykonaniu kobiet – pomyślał. Jednak jakże wielkie było jego zdziwienie gdy po niecałych dwóch minutach Alice stała już w progu gotowa do wyjścia. Ona musi być wyjątkowa – przemknęło mu przez myśl jednak zaraz myśli o celu w jakim tu przyszedł zagoniły poprzednie rozmyślania w najciemniejszy róg jego świadomości.




- Naprawdę? – po raz kolejny podczas tej przechadzki dziewczyna wybuchnęła śmiechem z kolejnej historii jej współtowarzysza. – A myślałam, że Polacy mają mocną głowę!

- To prawda, ale nikt nie ujdzie bez szwanku po imprezie u Arshavina, nawet Wojtek. Zimno ci? – spytał zauważając gdy po raz kolejny zatrzęsła się, tym razem na pewno nie ze śmiechu.

- Troszkę – powiedziała cicho.

- Chodź do wujka Jacka! – podszedł do niej i objął ją ramieniem. – Będzie nam cieplej – powiedział widząc jej minę.

Dalsza droga minęła im również na przyjemnych rozmowach. Nawet nie zauważyli gdy byli już pod domem Alice.

Gdy Alice odwróciła się by pożegnać z chłopakiem, przestrzeń między nimi była niebezpiecznie mała. Chłopak będący jak w amoku pod wpływem jej urody próbował pocałować jej zapewne już zmarznięte i spierzchnięte wargi, które nawet teraz miały kolor delikatnie wyblakłych malin. Alice jednak ku jego zaskoczeniu odsunęła się od niego szepcząc krótkie „do zobaczenia” i znikając za drzwiami.

Jednak nie będzie tak łatwo jak przypuszczał – ta myśl zaczęła się kłębić po jego głowie.




Siedziała w fotelu czytając jeden z magazynów o modzie. Właśnie w tej chwili żałowała, że nie została w tamtym miejscu... Być może wtedy spełniłaby jedno ze swoich dziecięcych marzeń. Jednak teraz jest tutaj, w Londynie, nie może myśleć o tym co by było gdyby. Nie może mieć do siebie pretensji o to tak jest. W tamtej chwili było to jedyne wyjście z sytuacji. Londyn... miasto, które tak wiele zmieni w jej życiu. W głowie nadal miała chłopaka o którym nie potrafi zapomnieć nawet na chwilę. To właśnie on jest jednym z powodów dla których nie chce tam wracać. Nie teraz. Nie w momencie kiedy wszystko może się ułożyć. Gdyby tylko wiedziała o tym co wydarzy się w ciągu najbliższych miesięcy...

Przeniosła się na parapet a po policzku spłynęła pojedyncza łza... - ''Alice, weź się w garść'' - powiedziała sama do siebie i wyrzuciła z głowy zbędne myśli.




-Cześć piękna, co dziś robisz? - w słuchawce usłyszała głos Robina

-W sumie jestem zajęta, coś się stało?

-Nie no... jak tak to nic...

-Jak już dzwonisz to powiedz, może będę mogła jakoś pomóc

-U mnie za 15 minut? - dziewczyna potwierdziła i rozłączyła się.




6. Prowadź gdzie chcesz, jestem gotów na cokolwiek




Nie rozumiał tego co się z nim dzieje... To dopiero 10 kółko a on już był zmęczony...

Przecież miesiąc temu było inaczej. Czuł jak staje się coraz słabszy. Cała ta sytuacja odbijała się nie tylko na jego psychice ale także formie fizycznej. 

Koniec treningu!

Wracajcie do domu i wypoczywajcie przez wieczornym spotkaniem - oznajmił trener, a Cesc ruszył w kierunku szatni, gdzie przebierali się już Kanonierzy. 



- Jack, nie bądź taki pewny siebie - rozpoznał głos Robina

- Popatrz na mnie: jestem piękny, inteligentny, zabawny. Takie dziewczyny jak ona to lubią.

- Może i ładny jesteś, ale to ja jestem młody, posiadam powalające dołki i zjawiskowy

uśmiech - przechwalał się Jack.

- Zobaczymy którego wybierze nasza piękna, zakład? - Robin uniósł brwi ku górze. 

- Co mi szkodzi i tak przegrasz. 

- Zobaczymy, Wilshere - oznajmił Robin i wyszedł z szatni mijając Fabregasa, którego

przy okazji obdarzył cwaniackim uśmieszkiem.  



Fabregas usiadł na ławce w szatni i zaczął się przebierać nie odrywając wzroku od młodszego

kolegi grającego z numerem 19. 



- Dlaczego tak mi się przyglądasz? Coś nie tak? - Wilshere zwrócił się do Kapitana swojej drużyny.

- Nie, nie wszystko okej - Fabregas uśmiechnął się niepewnie po czym zabrał swoją

torbę treningową i wyszedł z pomieszczenia.



Przechadzał się ulicami Londynu. Wiedział, że to jego ostatnie dni w mieście leżącym

nad Tamizą. Nie był pewny swojej decyzji. Miał coraz więcej wątpliwości, jednak postanowił zaryzykować. Miał dosyć fałszywego towarzystwa, którym się otaczał, jednak z drugiej strony nie wyobrażał sobie życia bez Emirates Stadium. Przywiązał się do tego miejsca. Nie był to dla niego zwykły stadion. To tutaj spełniły się jego największe marzenia. To na tym stadionie pokazał co potrafi, ile jest wart. To właśnie Emirates sprawiło, że w tej chwili jest jednym z najlepszych pomocników świata. - Cesc, zastanów się czy aby na pewno tego chcesz - powiedział sam do siebie - Możesz wiele zyskać, ale równie dużo stracić.





W tym samym czasie w małym, piętrowym domku, jedna z sypialni gościła uczącą się Alice. Dziewczyna siedziała na swoim łóżku, zawalona z każdej strony książkami. Ledwo bo ledwo, ale całe szczęście wyrabiała się ze wszystkim. Dzięki temu że całą sobą poświęcała się nauce, nie myślała o dręczącej ją przeszłości. Postanowiła koncentrować się tylko na teraźniejszości. Nie było to jednak takie łatwe.

- Dobry wieczór kochanie – powiedziała do dziewczyny matka przekraczając próg jej pokoju.

- Hej – wyszeptała myśląc, że w końcu raczyła wrócić po pracy do domu.

- Alice! Może tak znalazłabyś sobie kogoś?! – wpadła na „genialny pomysł”.

- Mamo... Daj spokój. Nie jestem na to gotowa.

- Dziecko! Tyle czasu minęło... – zaczęła jednak córka jej przerwała.

- Nie potrafię ruszyć do przodu, tak jak wy wszyscy i udawać, że nic się nie stało! – wykrzyczała i ze łzami w oczach uciekła z domu w kierunku ławki, do której uciekła po pewnej imprezie. Do ławki, przy której poznała „tego chłopaka”. Tego, który tak bardzo ją intrygował i przyciągał do siebie. A może los jego również zaprosi do wspólnej podróży w miejsce, które dla niego też wiele znaczyło...





Od tego telefonu miało zależeć tak wiele. Powinien zrobić to już dawno jednak coś go powstrzymywało. Tym „czymś” było jego nowe życie. Życie tutaj, które czasem było uciążliwe i niezbyt przyjemne, jednak życie, które tak bardzo kochał.

Z ociąganiem wziął telefon w dłoń i wybrał odpowiedni numer.

- Słucham? – usłyszał.

- Witaj – powiedział oficjalnie i bez zbędnych wstępów przeszedł do rzeczy. – Wybrałem – po drugiej stronie nastała długa cisza.

- No?! Wyduś to z siebie – powiedział nieco niezdecydowany męski głos.

- Ty myślisz, że to dla mnie takie łatwe? – spytał oburzony i zdenerwowany, bo nie był pewny swojej decyzji. Niczego nie był pewny.

- OK, przepraszam. Martwię się tak samo jak ty.

- Wracam do domu – powiedział pewnie.

- Czyli jednak Barcelona... myślałeś w ogóle o tych innych propozycjach? Tam byłoby łatwiej o ... – chciał dokończyć jednak Cesc mu przerwał.

- Nie! Daj już spokój! Podjąłem decyzje i jej nie zmienię. Zwłaszcza, że sam mówiłeś, że nie będziesz się wtrącał. Dałeś mi wybór, to wybrałem.

- Dobrze, to ja zacznę wszystko załatwiać – powiedział i się rozłączył.

Cesc jednak ciągle bił się z myślami. Nie dawało mu to spokoju.

5.Oczy, które najwięcej płakały




Dzień mijał za dniem dość szybko. Zajęcia na uczelni i przygotowanie do nich zajmowało większą część czasu Alice. Wiele młodych kobiet na jej miejscu byłoby tym znużonych. Jednak robienie tego co tak naprawdę lubiła sprawiało jej nie lada przyjemność. Można by nawet zaryzykować stwierdzeniem, że stanowiło to dal niej odskocznię od wszystkiego innego.



Dzisiejszego wieczora Alice szykowała się na babski wieczór, który miała spędzić wraz z Emi. Od pamiętnej imprezy spotykały się stosunkowo często i bardzo się zaprzyjaźniły. Jej relacje z Tomem też były bardzo dobre. Chłopak okazał się być wspaniałym facetem nie tylko do długich rozmów, ale także nawet do niekrępującego milczenia.



Dziewczyna ubrała się dość lekko. Biorąc pod uwagę tę porę roku, w Londynie było zadziwiająco ciepło, choć chłodny wietrzyk mógł doprowadzić jej skórę do gęsiej skórki. Alice odziana w kwiecistą sukienkę sięgającą delikatnie przed kolano, udała się w kierunku sąsiedniego domu.

Nie chciała być niekulturalna więc cicho zastukała w drzwi wejściowe. Dochodziły do niej dość głośne takty muzyki, jednak zignorowała je myśląc, że Emi włączyła ja tak jak zwykle, gdy sprzątała w salonie.

Po chwili jej rozważania zostały przerwane wraz z uchyleniem się drzwi.

- Oh! Kogóż to moje piękne oczy widzą – powiedział szeroko się uśmiechający brunet o ciemniejszej karnacji, którego Alice mogła już poznać na treningu tutejszej drużyny. – Chłopie nie wiedziałem, że znasz takie śliczne dziewczyny! – odezwał się tym razem do Toma, który pojawił się gdzieś w głębi korytarza.

- Alice wchodź, nie zwracaj uwagi na nich – powiedział wyłaniając się bliżej niej.

Tak, fajny babski wieczór się szykuje – pomyślała.

- Błagam cię nie zabij mnie! – błagała Emi do zdziwionej Alice. – Myślałam, że będziemy same a tu przyszła ta cała hołota i zwaliła się nam na głowę. Odbijemy sobie innym razem ok? – spytała przepraszającym wzrokiem.

- Jasne rozumiem, nie ma sprawy. Ale wiesz, to ja chyba w takim razie już pójdę. – zaczęła niepewnie się tłumaczyć.

- Niby gdzie?! Muszę ci jakoś zająć ten wieczór, w końcu zarezerwowałaś go dla mnie.

- Ale na trochę inną okoliczność! Wybacz ale nie mam ochoty siedzieć z dziesiątką facetów i patrzeć jak pija piwo – wiedziała, że może być szczera przy Emi, zdążyła ją już poznać.

- Ej! Chyba o czymś zapomniałaś! Z dziesiątką facetów i swoją przyjaciółką – zaśmiała się.

- Naprawdę to nie jest dobry pomysł. Ja wracam do siebie – kontynuowała.

- Czy ja dobrze słyszę?! – ni stąd ni z owąd pojawił się przy nich Tom. – Zostajesz! Musisz poznać chłopaków! – zachęcał.

- Poznałam ich an treningu – próbowała się jeszcze bronić.

- Ale niedostatecznie dobrze – tym razem wtrącił się Jack, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się tej wymianie zdań.

- No dobrze – skapitulowała niechętnie dziewczyna wiedząc, że nie dadzą jej spokoju.

- Choć poznasz resztę, tylko się nie przeraź – zaproponował Jack gorzko się śmiejąc.

- Mam się bać? – szepnęła do chłopaka.

- Z nimi nigdy nic nie wiadomo – odpowiedział tym samym tonem, co nie podniosło jej na duchu.

Po kolei przedstawiał wszystkich z imienia, ponieważ nie było na to czasu podczas jej wizyty na Emirates.



Najgłębiej patrzą te oczy, które najwięcej płakały

Najbardziej kochają serca, które najmocniej cierpiały



Cesc siedział na kanapie pod oknem sącząc powoli swój trunek. Postanowił zachowywać się tak jakby nic się nie miało zmienić w jego życiu. Na razie udawało mu się, nie przybierać tej maski obojętności, z którą zaczął już się oswajać. Starał się żyć z różnymi decyzjami. Tymi na które miał większy wpływ i tymi na które nie mógł nic poradzić.



Żałował, że nie ma więcej czasu. Z jednej strony  chciał zrobić jak najwięcej, jak najlepiej dla siebie, dla innych. Z drugiej strony uważał, że nie ma sensu się trudzić, bo w końcu to wszystko zaraz zniknie i wypuści to wszystko z rąk.



Nie mógł jednak nic poradzić na to, że ciągle wpatrywał się w nowo poznaną dziewczynę. Na początku myślał, że gnębi go poczucie winy, przez to jak zachował się na stadionie. Jednak teraz nie był pewny niczego. Czyżby dawały mu się we znaki skutki uboczne skrywania się za obojętnością? A może on po prostu nie chciał dopuszczać do siebie innych wymówek? Tego nie wiedział, i nawet nie pragnął drążyć tych rozważań.



Alice nie pozostawała mu dłużna. Choć doskonale bawiła się w towarzystwie Jacka, Theo i Nicklasa, co chwila rzucała brunetowi speszone spojrzenie spod swoich długich i kruczoczarnych rzęs. Wywoływało to w nim dziwne uczucie. Wydawać by się mogło, że to taki zwykły kokietujący gest, jednak jemu przypominał o istnieniu niektórych jego organów wewnętrznych, które przyspieszały swojego biegu. Człowieku! Opamiętaj się! Teraz? Dlaczego właśnie teraz?! – bił się z myślami.



Dziewczyna była w świetnym humorze. Naprawdę znalazła dobry kontakt z chłopakami. Najśmieszniejszy z całej trójki był Theo, czyli brunet, który otworzył jej drzwi. Czuła się przy nich bardzo lekko, jednak nie przestawała mieć wrażenia, że kapitan Kanonierów nieustannie się jej przygląda. Zawsze gdy ich spojrzenia się spotykały zawstydzała się. Było to dla niej dziwnie krępujące. Zresztą kto nie ulegałby spojrzeniu tych głęboko czekoladowych oczu, które potrafiły wyrażać wiele emocji ich właściciela. Ale czy emocje te były szczere?



Zrobiło jej się dość duszno. Postanowiła wyjść przez chwilkę pooddychać świeżym powietrzem na tarasie. Gdy do niego dotarła, zauważyła, że musi być już późno, skoro niebo pokrywały już niezliczone ilości gwiazd. Całkiem straciła poczucie czasu podobnie jak jeszcze jedna osoba z tego grona. Gdy zatraciła się w migających punkcikach na niebie, poczuła obecność kogoś jeszcze. Niechętnie oderwała swój wzrok od poprzedniego punktu obserwacji i spojrzała w tęczówki współtowarzysza. Znów ta porażająca głębia, która wręcz ją paraliżowała i pociągała jednocześnie. Panowała cisza, którą Alice postanowiła przerwać. Wykorzystała nagły przypływ odwagi, który mógł za chwilkę ją opuścić.

- Dlaczego ciągle mi się przyglądasz? – spytała nieśmiało spoglądając na swoje dłonie.

Chwilę zajęło mu przetworzenie słów dziewczyny. Nie ukrywał, że nie spodziewał się tego pytanie.

- Zwykłem patrzeć na to co piękne – odpowiedział. Dziewczyna spojrzała na niego nieśmiało jednak on z chłodnym wyrazem twarzy opuścił taras, a po chwili słychać było trzask zamykanych drzwi wejściowych.

Cesc wiedział jedno. W jego głowie kłębiło się multum emocji, pytań i problemów, co wywoływało u niego kolejne bóle głowy, tak powszechne w jego codziennym życiu ostatnimi czasy.

4. Że lepiej mi będzie samemu





Rano obudziła się z wyrzutami sumienia.  Oni wszyscy przecież chcieli być dla niej mili! – myślała. Alice nie pamiętała już dlaczego uciekła z  tego domu.  Teraz gnębiło ją coś całkiem innego. Jak przeprosić nowego sąsiada i Emi oraz kim był tajemniczy chłopak? Ciągle słyszała jego głos, łamany dziwnie jej znajomym akcentem.



Schodząc do kuchni znów minęła się z jednym z rodziców, tym razem z mamą. Jak zwykle oboje byli pogrążeni we własnych rozmyślaniach, głównie o pracy. Każde z nich miało swój świat. Aż dziwne, że od tej dwójki Alice nie odziedziczyła żadnej cechy charakteru.



Dziewczyna wiedziała, że już niedługo zaczynają się zajęcia na jej uczelni, więc z rodzicami będzie się mijała. Ale czy to będzie coś nowego? Czyż nie jest tak już teraz? No właśnie. Różnica – żadna. A przecież ona potrzebowała kogoś kto się o nią zatroszczy i to nie tylko pod względem materialnym. Zresztą tak jak każdy człowiek potrzebowała ciepła. Tego fizycznego ciepła pozbawiła się wyjeżdżając ze słonecznej Hiszpanii, ale czy przyjazd tu sprawi, że jednak poczuje to literalne ciepło od jakiejś osoby? Poczuje się potrzebna, kochana i ważna? Czy może będzie zraniona, niechciana i traktowana jako zabawka? Kto wie... W życiu bardzo często te uczucia się łączą. Czy i tak będzie w przypadku Alice?







Z rozmyślań podczas śniadania wyrwał ją odgłos dzwonka do drzwi.



- Hej Tom – zwróciła się do chłopaka, lecz zaraz zawstydziła się, przypominając sobie jak uciekła. Sama myśl o tym dobijała ją.



- Hej? –spytał ironicznie. – Martwiliśmy się o ciebie dziewczyno! Naprawdę baliśmy się! Nie dawałaś znaku życia.



W jej oczach stanęły łzy.



- Oh przepraszam, nie powinienem tak na ciebie naskakiwać. Nie chciałem, przepraszam – powiedział otulając ją swym ramieniem.



- Nie to ja przepraszam – mówiła z drżącym głosem. – Po prostu sytuacja z Chrisem przypomniała mi o czymś o czym bardzo chciałabym zapomnieć.



- Rozumiem, nie przejmuj się – powiedział już odrobinę weselej, próbując ją pocieszyć.



- Jeszcze raz przepraszam, głupio mi – szepnęła Alice.



- Nie ma sprawy. Wybaczamy. Ale jeśli poczujesz się lepiej, to możesz to odpokutować! – zaproponował z cwanym uśmiechem.



- Jasne, no to słucham – powiedziała już z szerokim uśmiechem.



- No więc zabieram cię na wycieczkę. Mam nadzieję, że lubisz football?



- Yhym, trochę się interesuję. Mam nawet koszulkę pewnego klubu.



- Ooo, no to nieźle. A jaki to klub? – zapytał będąc zaskoczonym czego dowiaduje się o tej dziewczynie.



- A nie powiem! Spróbuj zgadnąć.



- Hmmm, no więc z jakiego miasta tu przyjechałaś?



- Ej! Jak ci powiem to cała sprawa się wyjaśni.



- O to mi chodzi!



- Tak to się nie bawimy!



- No wiesz! Ja tu cię na wycieczki zabieram a ty taka jesteś – zaśmiał się.



- A co do wycieczki, to kiedy idziemy?



- Za godzinę po ciebie przyjdę ok? Może wtedy zgadnę.



- Ok to do zobaczenia. No i taka mała podpowiedź z mojej strony. Jeśli jesteś choć trochę zaznajomiony z tamtejszą ligą to powinieneś się skapnąć. Jestem culé – ostatnie zdanie już wyszeptała po czym zamknęła drzwi swojego domu.













Jednak pewien chłopak nie przyłączył się do rozmowy z nowo poznaną koleżanką. Stał na środku boiska i podbijał piłkę. Nic sobie nie robił ze śmiechów i rozmów swoich kolegów. Po prostu starał się nie zwracać na nich uwagę. Od jakiegoś czasu ignorowanie wszystkich wokół wychodziło mu coraz lepiej. Wiedział, że niedługo może odejść. Czas ten zbliżał się nieubłaganie. Każdy inny wykorzystał by te ostatnie chwile na dobrą zabawę, tak by oni o tobie pamiętali gdy ciebie już nie będzie. Jednak on był inny. Chyba nawet sam nie wiedział co nim kierowało.



Gdy usłyszał wołanie kolegi aby podszedł do nich, spojrzał na niego spod przymrużonych powiek i zszedł z murawy w kierunku szatni. Tak po prostu. Bez powodu. Niektórzy może wzięliby go za hama i prostaka. A może jednak miał jakiś powód? O tym wiedział już tylko on.











- No niestety. Kapitana naszej drużyny nie poznasz - zwrócił się do Alice, Jack.

 - Szkoda, jest jednym z moich ulubionych piłkarzy. Ale trudno... Widocznie wychowanek mojego ukochanego klubu nie jest w najlepszym nastroju i nie ma ochoty na rozmowę.

- Tu nie chodzi o gorszy dzień - Jack spuścił głowę.





 "If you believe it's in my soul

I'd say all the words that I know

Just to see if it would show

That I'm trying to let you know

 That I'm better off on my own"





- Jack - spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem - Możesz mi zaufać...

Spojrzał na nią niepewnie. Chciał jej o wszystkim powiedzieć, wszystko wykrzyczeć lecz nie mógł tego zrobić.

- ...przegrajmy wszystko i przestańmy istnieć - wyszeptał, lecz ona doskonale słyszała słowa wypowiedziane przez blondyna, choć ich sens nadal był dla niej niezrozumiały.











- Boże, Cesc, wykorzystaj ten czas - powiedziałem na głos sam do siebie.

Ranisz ich. Robisz to po raz kolejny. To twoje ostatnie dni tutaj. Pozwól im by zapamiętali cię jako roześmianego człowieka oraz świetnego piłkarza. Nie patrz na to co było kiedyś. Skoncentruj się na przyszłości. W tej chwili wiele zależy od ciebie samego. To najtrudniejszy mecz w twoim życiu. Jesteś kapitanem i musisz zrobić wszystko by zmobilizować resztę do pracy. Każde podanie będzie ważne. Piłka zagrana pod nogi przeciwnika może wiele zmienić. Być może będzie to pewnego rodzaju asysta dla przeciwnej drużyny. Nie ma tu miejsca na samobójcze bramki czy też bycie na spalonym. Grasz z armatą na piersi a to zobowiązuje. - pomyślał po czym wziął swoją torbę treningową i ruszył w kierunku korytarza, który doprowadzić miał go na murawę  Emirates Stadium. Rozejrzał się po stadionie lecz jej już tam nie było.